Jednym z ciekawszych artykułów szachowych napisanych przez Dana Heismana jest ten, który odnosi się do planu postępu (An Improvement Plan). Podzielony jest on na kilka podpunktów. Mianowicie są nimi: a) praktyka (droga do Carnegie Hall) i b) teoria.
Poniżej spróbuję przekazać moim zdaniem najbardziej istotne myśli. Nie jest to streszczenie artykułu, ale raczej mini-opracowanie, którego celem jest zachęcenie do przemyślenia dzisiejszych rozważań. A więc zaczynamy!
1. Praktyka.
Każda dziedzina życia, nauki oraz sportu wymaga nieustannej praktyki - jeśli ktoś marzy o tym, aby być bardzo dobrym w czymkolwiek co jest cenne, trudne i wymaga pewnego poświęcenia. Szachy z uwagi na ich złożoność (podobnie jak matematyka) zapewne mogą być dobrym przykładem takiej aktywności.
No i pierwszy z koniecznych warunków to "wolne szachy to niezbędne szachy". Niestety solidna nauka wymaga poświęcenia, a więc konieczności rozgrywania tak zwanych długich partii. Jak długa partia jest uznawana obecnie za "wystarczająco długą"? Dla każdego może to być inne kryterium, ale zdecydowana większość trenerów, instruktorów oraz autorów zgodzi się z tym, że minimalna ilość czasu to 30 minut. Poniżej tej wartości trudno zdążyć cokolwiek wartościowego się nauczyć, ponieważ po prosto braknie nam czasu (czyli przegramy partię na czas). Od siebie dodam, że dla mnie klasycznym minimum w którym (relatywnie) dużo mogę się nauczyć są partie ligowe tempem 45+45 (grane na serwerze FICS). Oznacza to, że każdy z zawodników na początku partii dostaje po 45 minut, a za każdy wykonany ruch - dostaje dodatkowe 45 sekund. Z jednej strony wydaje się to dużo - dla tych, którzy grywają partie wyłącznie na 3, 5 czy 10 minut. Jednak przy naprawdę mocnym przeciwniku "nagle" zaczynamy panikować, bo pozycje trzeba oceniać bardzo szybko i poprawnie, a po kilkunastu takich sprawdzianach ze strony przeciwnika... nasz zegar zmierza do zera. Dlaczego jednak nie przyjąć za minimum - czasu o wartości 15 czy 20 minut na zawodnika? Otóż powód jest prozaiczny: kilka razy zdarzyło mi się myśleć na jednym (!) ruchem około 15 minut. Rekordem jest namysł około 25 minut - w tak zwanej krytycznej pozycji. Jak można zatem poświęcić 15 czy 20 minut na analizę pozycji (aby dalej można było "ustać" w partii), gdy mamy zaledwie kilkanaście minut? Tak, odpowiedź jest prosta - to jest niemożliwe.
Oczywiście Heisman jest zwolennikiem "palenia zegara" (wyciskania czasu niemal do zera), więc zaleca granie partii po 60 a nawet 90 minut dla zawodnika. Dla mnie w praktyce jest to jednak niewykonalne chociażby z uwagi na połączenie internetowe, które w każdej chwili może odmówić posłuszeństwa. Dodatkowo mając klasyczne tempo ligowe na FICS, czas 45+45, partia może teoretycznie trwać nawet i 4-5 godzin. Dla mnie jest to idealne rozwiązanie (kompromis), ponieważ po każdym wykonanym ruchu mam możliwość dalszego wnikania w pozycję oraz przy dojściu do końcówki - przegrana na czas jest bardzo rzadką sprawą.
Jedno czego absolutnie nie można odmówić Heismanowi to jego motto: "Jeśli nie nauczysz się tego jak myśleć prawidłowo, wówczas nigdy nie będziesz dobrym graczem" oraz "Prawidłowe myślenie wymaga przede wszystkim wysiłku (oraz wiedzy i doświadczenia), który z kolei opiera się na czasie niezbędnym do namysłu".
Niezbędnym wymaganiem przy poważnym podejściu do problematyki postępu jest zatem akceptacja tego, że "konieczne jest stałe rozgrywanie wielu wolnych partii, aby ćwiczyć oraz doskonalić dobre nawyki myślenia". Od razu dodam, że pod pojęciem myślenia można śmiało podpiąć takie elementy jak: analiza, synteza, ocena pozycji, obliczenia wariantów, wizualizacja oraz porównywanie i podejmowanie (ostatecznej) decyzji. Stąd właśnie taka konieczność dużej ilości czasu, aby decyzja była możliwie jak najlepsza.
Co jeszcze jest warte podkreślenia? Właśnie to co napisał Heisman w artykule "Tajemnice prawdziwych szachów" (The Secrets to Real Chess): "prawidłowe myślenie jest konieczne, ale nie wystarczające do zrobienia znaczącego postępu szachowego".
Dalej warto się zastanowić nad pytaniami: z kim grać, gdzie i jak często. Najpierw powiemy sobie o tym z jakimi przeciwnikami warto grywać. I tutaj z pomocą przychodzi nam nasz amerykański instruktor: "Zazwyczaj lepiej jest grywać z zawodnikami, którzy są wystarczająco dobrzy, aby mogli mocniej cię przycisnąć, ale nie z takimi z którymi nie masz żadnych realnych szans". W praktyce oznacza to, że najlepsi do naszego rozwoju to tacy, którzy są silniejsi o 100-200 punktów od nas. Niemniej gdyby wszyscy wyznawali tą zasadę to nigdy nie moglibyśmy zagrać z innymi zawodnikami! Stąd wniosek, że optymalnym rozwiązaniem jest okazjonalnie grywać z tymi w przedziale do około 200 punktów poniżej naszego rankingu. W jakim celu? Głównie po to, aby uczyć się "wygrywać wygrane pozycje". W ten sposób rozwijamy i doskonalimy naszą technikę realizacji przewagi, tak aby grając przeciwko silniejszym zawodnikom sprawdzać to na ile nasze testy na słabszych - wykształcają w nas ten nawyk. Podsumowując: należy grywać 2/3 partii przeciwko silniejszym zawodnikom, a pozostałą część - przeciwko równym sobie i (nieco) słabszym.
Pozostaje nam zatem odpowiedź na pytanie gdzie grywać i jak często. Tutaj odpowiedź będzie zależna od naszego celu i decyzji - co chcemy osiągnąć. Jeśli chcemy być dobrymi graczami turniejowymi, wówczas partie w realu są niezbędne. I to głównie te partie w których na zawodnika przypada co najmniej 60 minut (najczęściej jest to 90 i do tego dodawany czas - 30 sekund - po każdym ruchu). A ile partii? Tutaj jest pewna rozbieżność. Heisman zaleca około 100, ale jeśli będzie 80 czy nawet 60 to nie ma tragedii. Jednakże wyraźnie podkreśla, że jeśli ktoś grywa nie więcej niż 30-40 partii (zwykle jest to 3-4 turnieje) w roku, wówczas nie ma co oczekiwać, że będzie robił stały postęp. Dobrze jest jednak pamiętać, aby także nie przesadzać, bo podejście w stylu granie bez chwili wytchnienia na trening oraz analizę rozegranych partii - również będzie niekorzystne.
2. Teoria.
Na koniec wspomnimy o części nazwanej "teoria" w której Heisman mówi o tym, aby na początku szachowej podróży skoncentrować się na "modelu wielkiej piątki" (The Big Five). Czym jest ten tajemniczy model? Otóż składa się on z pięciu głównych rzeczy, które początkujący gracze powinno opanować na pierwszym miejscu: bezpieczeństwo/taktyka, aktywność, proces myślenia, zarządzanie czasem oraz stosowanie ogólnych reguł. I teraz moje kilka słów komentarza: wydaje się, że są to elementy dobrane losowo, ale spróbujcie sami je podważyć - najlepiej pytając (dużo) silniejszych zawodników, a jeszcze lepiej - trenerów i (dobrych) instruktorów. Osobiście próbowałem je miażdżyć (obalać), ale im dłużej to robię, tym trudniej jest mi je podważać. Jedyne co mogę nieco podważyć (nie zgodzić się) to sposób w jaki Dan Heisman je realizuje. Ale jako ogólne elementy szachowego rozwoju na początkowym etapie - jasny gwint!... po prostu nie ma(m) jak podważyć!
I znowu cytat Heismana, bo akurat jest bardzo ciężki do podważenia, nie wspominając o całkowitym obaleniu! - "Jeśli potrafisz wystarczająco solidnie stosować (realizować) powyższe elementy modelu wielkiej piątki, wówczas jest bardzo prawdopodobne (czy nawet pewne), że już jesteś dosyć dobrym zawodnikiem". Oto wielki sekret: "Jeśli nie wykonujesz każdego z tych pięciu elementów przeciętnie (wystarczająco) dobrze, to spokojnie możesz przeczytać 1000 książek szachowych i nigdy nie będziesz dużo lepszy!".
Jak się mają elementy wielkiej piątki w moim przypadku? Wydaje mi się, że większość z nich już w miarę dobrze opanowałem (tj. stosuję je na przeciętnym poziomie), więc dlatego mam pewność (którą co jakiś czas weryfikują przeciwnicy), że jestem w stanie grać na poziomie przyzwoitej (albo jak kto woli - przeciętnej) drugiej kategorii.
Jak oceniam siebie na skali od 1 do 10 w przypadku tych wyżej wspomnianych elementów? Oto cyfry, które mogą pokazać czemu wielka piątka jest (albo przynajmniej może być) dobrym pomysłem - zwłaszcza na początkowym etapie szachowej nauki (według mnie do poziomu co najmniej 1500-1600):
A) - bezpieczeństwo (8) / taktyka (7), czyli umiem i lubię się bronić, ale wiele taktycznych uderzeń zupełnie nie zauważam albo źle liczę warianty
B) - aktywność (6), zwykle zbyt późno "budzę się", aby zacząć nieco atakować, więc przeciwnicy dobierają mi się do skóry (jak kto woli - do króla) jako pierwsi; skutkiem tego jest zbyt duża liczba porażek
C) - proces myślenia (5), w tym wypadku moje myślenie jest wyjątkowo ubogie, więc gdyby nie taktyka, to nigdy bym nie przekroczył poziomu 3 kategorii
D) - zarządzanie czasem (8), w ciągu kilku dobrych lat ćwiczyłem (poprawiałem) ten element, więc teraz jestem bardzo zadowolony: rzadko kiedy przegrywam na czas czy też wpadam w niepotrzebny niedoczas
E) - stosowanie ogólnych reguł (7), zwykle pamiętam o najważniejszych regułach, chociaż czasami kusi mnie, aby je łamać i dzięki temu zdarzają się porażki, które nie są absolutnie niezbędne.
W moim wypadku bardzo duże ilości rozwiązanych zadań (*kilkadziesiąt tysięcy kombinacji i prostych uderzeń) sprawiły, że dość szybko wychwytuję proste, krótkie i bardzo widoczne uderzenia taktyczne. Dzięki temu przeciwnicy, którzy podstawiają materiał bez presji z mojej strony... zwykle muszą się sporo pomęczyć, aby uciągnąć remis. Natomiast bardzo duży nacisk na bezpieczeństwo i szybkie przełączanie się w tryb (głębokiej) obrony wielokrotnie sprawiało, że przeciwnicy nie wytrzymywali i po kilkudziesięciu ruchach (i kilku godzinach gry) w końcu podstawiali materiał i/lub nie byli w stanie zrealizować przewagi.
Na tym już kończymy (oj dzisiaj trochę dłuższy tekst udało się wyczarować!). Następnym razem kroki na drodze postępu i szacunkowy czas, który jest konieczny, aby osiągnąć poszczególne poziomy szachowego wtajemniczenia (popularnie określane jako kategorie). Mam nadzieję, że najbliższy wpis będzie wyjątkowo ciekawy, bo udało mi się zaobserwować (z wielu rozmów oraz dyskusji na forach i blogach szachowych), że niemal wszyscy amatorzy chcą wiedzieć jak dużo czasu muszą poświęcić (jak wiele wody musi upłynąć?!) na dojście do danej kategorii. A więc niebawem będziemy mogli się tego dowiedzieć!
PS. * - liczba zadań jest szacunkowa i zawiera także powtórzenia tych samych zadań. Niemniej na pewno nie jest zaniżona, bo przykładowo, gdybym chciał policzyć ile razy rozwiązywałem zadania (te same bądź inne) na temat mata w 1 lub 2 ruchach, to spokojnie mógłbym tę wartość oszacować na około 120-140 tysięcy (rozwiązań i/lub powtórzeń).
Poniżej spróbuję przekazać moim zdaniem najbardziej istotne myśli. Nie jest to streszczenie artykułu, ale raczej mini-opracowanie, którego celem jest zachęcenie do przemyślenia dzisiejszych rozważań. A więc zaczynamy!
1. Praktyka.
Każda dziedzina życia, nauki oraz sportu wymaga nieustannej praktyki - jeśli ktoś marzy o tym, aby być bardzo dobrym w czymkolwiek co jest cenne, trudne i wymaga pewnego poświęcenia. Szachy z uwagi na ich złożoność (podobnie jak matematyka) zapewne mogą być dobrym przykładem takiej aktywności.
No i pierwszy z koniecznych warunków to "wolne szachy to niezbędne szachy". Niestety solidna nauka wymaga poświęcenia, a więc konieczności rozgrywania tak zwanych długich partii. Jak długa partia jest uznawana obecnie za "wystarczająco długą"? Dla każdego może to być inne kryterium, ale zdecydowana większość trenerów, instruktorów oraz autorów zgodzi się z tym, że minimalna ilość czasu to 30 minut. Poniżej tej wartości trudno zdążyć cokolwiek wartościowego się nauczyć, ponieważ po prosto braknie nam czasu (czyli przegramy partię na czas). Od siebie dodam, że dla mnie klasycznym minimum w którym (relatywnie) dużo mogę się nauczyć są partie ligowe tempem 45+45 (grane na serwerze FICS). Oznacza to, że każdy z zawodników na początku partii dostaje po 45 minut, a za każdy wykonany ruch - dostaje dodatkowe 45 sekund. Z jednej strony wydaje się to dużo - dla tych, którzy grywają partie wyłącznie na 3, 5 czy 10 minut. Jednak przy naprawdę mocnym przeciwniku "nagle" zaczynamy panikować, bo pozycje trzeba oceniać bardzo szybko i poprawnie, a po kilkunastu takich sprawdzianach ze strony przeciwnika... nasz zegar zmierza do zera. Dlaczego jednak nie przyjąć za minimum - czasu o wartości 15 czy 20 minut na zawodnika? Otóż powód jest prozaiczny: kilka razy zdarzyło mi się myśleć na jednym (!) ruchem około 15 minut. Rekordem jest namysł około 25 minut - w tak zwanej krytycznej pozycji. Jak można zatem poświęcić 15 czy 20 minut na analizę pozycji (aby dalej można było "ustać" w partii), gdy mamy zaledwie kilkanaście minut? Tak, odpowiedź jest prosta - to jest niemożliwe.
Oczywiście Heisman jest zwolennikiem "palenia zegara" (wyciskania czasu niemal do zera), więc zaleca granie partii po 60 a nawet 90 minut dla zawodnika. Dla mnie w praktyce jest to jednak niewykonalne chociażby z uwagi na połączenie internetowe, które w każdej chwili może odmówić posłuszeństwa. Dodatkowo mając klasyczne tempo ligowe na FICS, czas 45+45, partia może teoretycznie trwać nawet i 4-5 godzin. Dla mnie jest to idealne rozwiązanie (kompromis), ponieważ po każdym wykonanym ruchu mam możliwość dalszego wnikania w pozycję oraz przy dojściu do końcówki - przegrana na czas jest bardzo rzadką sprawą.
Jedno czego absolutnie nie można odmówić Heismanowi to jego motto: "Jeśli nie nauczysz się tego jak myśleć prawidłowo, wówczas nigdy nie będziesz dobrym graczem" oraz "Prawidłowe myślenie wymaga przede wszystkim wysiłku (oraz wiedzy i doświadczenia), który z kolei opiera się na czasie niezbędnym do namysłu".
Niezbędnym wymaganiem przy poważnym podejściu do problematyki postępu jest zatem akceptacja tego, że "konieczne jest stałe rozgrywanie wielu wolnych partii, aby ćwiczyć oraz doskonalić dobre nawyki myślenia". Od razu dodam, że pod pojęciem myślenia można śmiało podpiąć takie elementy jak: analiza, synteza, ocena pozycji, obliczenia wariantów, wizualizacja oraz porównywanie i podejmowanie (ostatecznej) decyzji. Stąd właśnie taka konieczność dużej ilości czasu, aby decyzja była możliwie jak najlepsza.
Co jeszcze jest warte podkreślenia? Właśnie to co napisał Heisman w artykule "Tajemnice prawdziwych szachów" (The Secrets to Real Chess): "prawidłowe myślenie jest konieczne, ale nie wystarczające do zrobienia znaczącego postępu szachowego".
Dalej warto się zastanowić nad pytaniami: z kim grać, gdzie i jak często. Najpierw powiemy sobie o tym z jakimi przeciwnikami warto grywać. I tutaj z pomocą przychodzi nam nasz amerykański instruktor: "Zazwyczaj lepiej jest grywać z zawodnikami, którzy są wystarczająco dobrzy, aby mogli mocniej cię przycisnąć, ale nie z takimi z którymi nie masz żadnych realnych szans". W praktyce oznacza to, że najlepsi do naszego rozwoju to tacy, którzy są silniejsi o 100-200 punktów od nas. Niemniej gdyby wszyscy wyznawali tą zasadę to nigdy nie moglibyśmy zagrać z innymi zawodnikami! Stąd wniosek, że optymalnym rozwiązaniem jest okazjonalnie grywać z tymi w przedziale do około 200 punktów poniżej naszego rankingu. W jakim celu? Głównie po to, aby uczyć się "wygrywać wygrane pozycje". W ten sposób rozwijamy i doskonalimy naszą technikę realizacji przewagi, tak aby grając przeciwko silniejszym zawodnikom sprawdzać to na ile nasze testy na słabszych - wykształcają w nas ten nawyk. Podsumowując: należy grywać 2/3 partii przeciwko silniejszym zawodnikom, a pozostałą część - przeciwko równym sobie i (nieco) słabszym.
Pozostaje nam zatem odpowiedź na pytanie gdzie grywać i jak często. Tutaj odpowiedź będzie zależna od naszego celu i decyzji - co chcemy osiągnąć. Jeśli chcemy być dobrymi graczami turniejowymi, wówczas partie w realu są niezbędne. I to głównie te partie w których na zawodnika przypada co najmniej 60 minut (najczęściej jest to 90 i do tego dodawany czas - 30 sekund - po każdym ruchu). A ile partii? Tutaj jest pewna rozbieżność. Heisman zaleca około 100, ale jeśli będzie 80 czy nawet 60 to nie ma tragedii. Jednakże wyraźnie podkreśla, że jeśli ktoś grywa nie więcej niż 30-40 partii (zwykle jest to 3-4 turnieje) w roku, wówczas nie ma co oczekiwać, że będzie robił stały postęp. Dobrze jest jednak pamiętać, aby także nie przesadzać, bo podejście w stylu granie bez chwili wytchnienia na trening oraz analizę rozegranych partii - również będzie niekorzystne.
2. Teoria.
Na koniec wspomnimy o części nazwanej "teoria" w której Heisman mówi o tym, aby na początku szachowej podróży skoncentrować się na "modelu wielkiej piątki" (The Big Five). Czym jest ten tajemniczy model? Otóż składa się on z pięciu głównych rzeczy, które początkujący gracze powinno opanować na pierwszym miejscu: bezpieczeństwo/taktyka, aktywność, proces myślenia, zarządzanie czasem oraz stosowanie ogólnych reguł. I teraz moje kilka słów komentarza: wydaje się, że są to elementy dobrane losowo, ale spróbujcie sami je podważyć - najlepiej pytając (dużo) silniejszych zawodników, a jeszcze lepiej - trenerów i (dobrych) instruktorów. Osobiście próbowałem je miażdżyć (obalać), ale im dłużej to robię, tym trudniej jest mi je podważać. Jedyne co mogę nieco podważyć (nie zgodzić się) to sposób w jaki Dan Heisman je realizuje. Ale jako ogólne elementy szachowego rozwoju na początkowym etapie - jasny gwint!... po prostu nie ma(m) jak podważyć!
I znowu cytat Heismana, bo akurat jest bardzo ciężki do podważenia, nie wspominając o całkowitym obaleniu! - "Jeśli potrafisz wystarczająco solidnie stosować (realizować) powyższe elementy modelu wielkiej piątki, wówczas jest bardzo prawdopodobne (czy nawet pewne), że już jesteś dosyć dobrym zawodnikiem". Oto wielki sekret: "Jeśli nie wykonujesz każdego z tych pięciu elementów przeciętnie (wystarczająco) dobrze, to spokojnie możesz przeczytać 1000 książek szachowych i nigdy nie będziesz dużo lepszy!".
Jak się mają elementy wielkiej piątki w moim przypadku? Wydaje mi się, że większość z nich już w miarę dobrze opanowałem (tj. stosuję je na przeciętnym poziomie), więc dlatego mam pewność (którą co jakiś czas weryfikują przeciwnicy), że jestem w stanie grać na poziomie przyzwoitej (albo jak kto woli - przeciętnej) drugiej kategorii.
Jak oceniam siebie na skali od 1 do 10 w przypadku tych wyżej wspomnianych elementów? Oto cyfry, które mogą pokazać czemu wielka piątka jest (albo przynajmniej może być) dobrym pomysłem - zwłaszcza na początkowym etapie szachowej nauki (według mnie do poziomu co najmniej 1500-1600):
A) - bezpieczeństwo (8) / taktyka (7), czyli umiem i lubię się bronić, ale wiele taktycznych uderzeń zupełnie nie zauważam albo źle liczę warianty
B) - aktywność (6), zwykle zbyt późno "budzę się", aby zacząć nieco atakować, więc przeciwnicy dobierają mi się do skóry (jak kto woli - do króla) jako pierwsi; skutkiem tego jest zbyt duża liczba porażek
C) - proces myślenia (5), w tym wypadku moje myślenie jest wyjątkowo ubogie, więc gdyby nie taktyka, to nigdy bym nie przekroczył poziomu 3 kategorii
D) - zarządzanie czasem (8), w ciągu kilku dobrych lat ćwiczyłem (poprawiałem) ten element, więc teraz jestem bardzo zadowolony: rzadko kiedy przegrywam na czas czy też wpadam w niepotrzebny niedoczas
E) - stosowanie ogólnych reguł (7), zwykle pamiętam o najważniejszych regułach, chociaż czasami kusi mnie, aby je łamać i dzięki temu zdarzają się porażki, które nie są absolutnie niezbędne.
W moim wypadku bardzo duże ilości rozwiązanych zadań (*kilkadziesiąt tysięcy kombinacji i prostych uderzeń) sprawiły, że dość szybko wychwytuję proste, krótkie i bardzo widoczne uderzenia taktyczne. Dzięki temu przeciwnicy, którzy podstawiają materiał bez presji z mojej strony... zwykle muszą się sporo pomęczyć, aby uciągnąć remis. Natomiast bardzo duży nacisk na bezpieczeństwo i szybkie przełączanie się w tryb (głębokiej) obrony wielokrotnie sprawiało, że przeciwnicy nie wytrzymywali i po kilkudziesięciu ruchach (i kilku godzinach gry) w końcu podstawiali materiał i/lub nie byli w stanie zrealizować przewagi.
Na tym już kończymy (oj dzisiaj trochę dłuższy tekst udało się wyczarować!). Następnym razem kroki na drodze postępu i szacunkowy czas, który jest konieczny, aby osiągnąć poszczególne poziomy szachowego wtajemniczenia (popularnie określane jako kategorie). Mam nadzieję, że najbliższy wpis będzie wyjątkowo ciekawy, bo udało mi się zaobserwować (z wielu rozmów oraz dyskusji na forach i blogach szachowych), że niemal wszyscy amatorzy chcą wiedzieć jak dużo czasu muszą poświęcić (jak wiele wody musi upłynąć?!) na dojście do danej kategorii. A więc niebawem będziemy mogli się tego dowiedzieć!
PS. * - liczba zadań jest szacunkowa i zawiera także powtórzenia tych samych zadań. Niemniej na pewno nie jest zaniżona, bo przykładowo, gdybym chciał policzyć ile razy rozwiązywałem zadania (te same bądź inne) na temat mata w 1 lub 2 ruchach, to spokojnie mógłbym tę wartość oszacować na około 120-140 tysięcy (rozwiązań i/lub powtórzeń).