Oto moja szachowa decyzja (podjęta w dniu 2011-03-29) i krótki jej opis.
POWAŻNIE zastanawiam się nad tym samym: czy całkiem nie odpuścić konieczności i presji na samym sobie dotyczącej stałego, lepszego grania w szachy i osiągania wyników, rankingów, poziomów. Skoro przez kilka lat próbowałem i nic z tego nie wyszło i nawet wyszydzania (niestety słuszne) nie sprawiły, że POWAŻNIE zacząłem ćwiczyć (nie 1-3x na miesiąc tylko regularnie) nie dały żadnych efektów... to chyba czas sobie odpuścić. Zwłaszcza, że bez treningu już nic więcej nie osiągnę, a wmawianie sobie, że "w końcu zacznę pracować" po kilkudziesięciu próbach (i kilkuset dniach) nie daje żadnych efektów.
Co o tym myślicie? Dobry pomysł?. W końcu jak ktoś nie chce pracować nad szachami (a dziesiątki razy się zmuszał i tak nic z tego nie wychodziło), to jaki jest sens, aby myślał realnie o podwyższaniu poziomu swojej gry? Myślę, że spróbuję także przy okazji mocniej ograniczyć ilość rozgrywanych partii oraz spędzanego czasu na kafejkach i serwerach szachowych. W końcu jeśli mam mieć czas sobie czytywać książki (których jest naprawdę dużo do przeczytania i delektowania się nimi), to coś kosztem czegoś, prawda?
Tak więc w końcu podjąłem dość trudną decyzję, że nie chce już więcej się katować szachami - na własne życzenie. Mogę mieć ranking 1000, 1300, 1900, 2700 - to bez znaczenia. Mogę ćwiczyć po 1g rocznie albo 1g na 20 lat - to też bez znaczenia. KOCHAM SZACHY, a nie tylko to czy mój poziom (albo ranking) rośnie czy nie. Nie kocham trenować (zwłaszcza systematycznie, wytrwale i ciężko) i nie cierpię męczyć się z silnymi zawodnikami. Uwielbiam za to "machnąć sobie partyjkę" tak jak inni kochają wypić sobie filiżankę pysznej kawy z mlekiem, lody z bitą śmietaną oraz posłuchać dobrej muzyki.
Nie wiem kto zrozumie, a kto zaakceptuje MOJĄ decyzję. Niemniej nie obchodzi mnie to tak bardzo, ponieważ bardziej pragnę tego, aby cieszyć się szachami, a nie katować. Robić to co chce, kiedy chce i jak chce - a nie tak jak trzeba, kiedy trzeba i ile trzeba. To mniej więcej tak jak z artystą, który musiałby codziennie malować bez względu czy by się czuł na siłach czy nie. W końcu stajemy się katem samego siebie. Ja już więcej nie chcę i nie będę się katował szachami - w końcu nie to po tyle się o nich uczyłem i czytałem, aby się nimi ograniczać oraz dusić.
Wszystkim, którzy czują, że nie chcą grać w szachy, ale dobrze się czują w ich towarzystwie (bez względu czy oglądając jak inni grają czy też na turnieju albo rozwiązując zadanie czy czytając relacje szachowe albo czasopismo)... radzę przemyśleć W JAKIM CELU robią to co robią. Inaczej może się okazać, że szachy staną się narzędziem zniewolenia a nie radości, przyjemności i satysfakcji!
acidity napisał(a):...samo słowo "trening" kojarzy się z koniecznością ciężkiej pracy w celu odniesienia korzyści w postaci sukcesów sportowych i zwyciężania. Można jednak do tego podchodzić na zasadzie pasji. Otwierać książkę, nie po to, aby trenować, ale aby zaspokoić głód wiedzy, aby zgłębić tajniki szachów.
...Żadnych dramatów i żadnych wyskoków radości. To 100% przeciętny hobbysta, który książki szachowe czyta bo lubi szachy, a nie po to, aby komuś zaimponować, odegrać się itd. Dodam - czyta, nie o wyznaczonych porach i w konkretnym limicie czasu, aby odbębnić odpowiednią liczbę godzin, tylko gdy ma chęci w wolnym od obowiązków czasie.
Jeśli ktoś mówi o stracie czasu, to oznacza, że prawdopodobnie obarczył się wcześniej zbyt ambitnymi zadaniami. Jego plany i marzenia przerosły możliwości własnej natury (np brak zacięcia do regularnej pracy, jakieś wady charakteru itd.). W rzeczywistości dla naszego ego taka "porażka", to ciężka pigułka do przełknięcia i najczęściej prowadzi do zniechęcenia.
...Od tamtej pory zacząłem pracować ze swoimi dziećmi, a później też w klubie. Lubię rozwiązywać zadania i czytać książki szachowe, ale nie śpieszno mi stawać do boju. Po prostu to jak teraz traktuję szachy, jest dla mnie satysfakcjonujące.
POWAŻNIE zastanawiam się nad tym samym: czy całkiem nie odpuścić konieczności i presji na samym sobie dotyczącej stałego, lepszego grania w szachy i osiągania wyników, rankingów, poziomów. Skoro przez kilka lat próbowałem i nic z tego nie wyszło i nawet wyszydzania (niestety słuszne) nie sprawiły, że POWAŻNIE zacząłem ćwiczyć (nie 1-3x na miesiąc tylko regularnie) nie dały żadnych efektów... to chyba czas sobie odpuścić. Zwłaszcza, że bez treningu już nic więcej nie osiągnę, a wmawianie sobie, że "w końcu zacznę pracować" po kilkudziesięciu próbach (i kilkuset dniach) nie daje żadnych efektów.
Może zacząć nieco czytać i pisywać o szachach (dla siebie - w formie bloga) oraz jeśli będzie możliwość to przekazywać szachowego bakcyla i pasję... innym pokoleniom jeszcze nieświadomych tego co się takiego kryje w szachach.
Mam dziwne poczucie, że zabijam (duszę, morduję, dławię, krępuję, unicestwiam) w sobie pasję szachową próbując sobie i innym udowodnić, że dam radę grać znacznie lepiej niż obecnie. Zamiast cieszyć się grą, czytać książki te które chce i kiedy chce oraz pisać sobie bloga, zaś pomysł na "wskoczenie wyżej" traktować jako nierealną (niespełnioną) możliwość (hipotetyczną).
Nie wiem czemu, ale zupełnie nie mam zapału w sobie do pracy (treningu) i nie potrafię go wykrzesać. A im bardziej na siłę próbuję tym bardziej się to na mnie odbija (presja psychiczna, że "musisz, bo inaczej...").
Żal będzie mi się rozstawać z tymi wszystkimi, których miałem okazję męczyć szachowo na kurniku (ew. FICS) przez te niemal 10 lat! Niemniej myślę, że pasja na siłę to największe katowanie i oszukiwanie się jakie można sobie zafundować. Powstaje jedynie pytanie "po co"?
PS. Książek szachowych nie oddaje ani nie sprzedaje: po prostu będę sobie je czytywał tak jak będzie mi się podobało, bez konieczności monitorowania czy robię te właściwe i czy ranking rośnie czy maleje.
Co o tym myślicie? Dobry pomysł?. W końcu jak ktoś nie chce pracować nad szachami (a dziesiątki razy się zmuszał i tak nic z tego nie wychodziło), to jaki jest sens, aby myślał realnie o podwyższaniu poziomu swojej gry? Myślę, że spróbuję także przy okazji mocniej ograniczyć ilość rozgrywanych partii oraz spędzanego czasu na kafejkach i serwerach szachowych. W końcu jeśli mam mieć czas sobie czytywać książki (których jest naprawdę dużo do przeczytania i delektowania się nimi), to coś kosztem czegoś, prawda?
Tak więc w końcu podjąłem dość trudną decyzję, że nie chce już więcej się katować szachami - na własne życzenie. Mogę mieć ranking 1000, 1300, 1900, 2700 - to bez znaczenia. Mogę ćwiczyć po 1g rocznie albo 1g na 20 lat - to też bez znaczenia. KOCHAM SZACHY, a nie tylko to czy mój poziom (albo ranking) rośnie czy nie. Nie kocham trenować (zwłaszcza systematycznie, wytrwale i ciężko) i nie cierpię męczyć się z silnymi zawodnikami. Uwielbiam za to "machnąć sobie partyjkę" tak jak inni kochają wypić sobie filiżankę pysznej kawy z mlekiem, lody z bitą śmietaną oraz posłuchać dobrej muzyki.
Nie wiem kto zrozumie, a kto zaakceptuje MOJĄ decyzję. Niemniej nie obchodzi mnie to tak bardzo, ponieważ bardziej pragnę tego, aby cieszyć się szachami, a nie katować. Robić to co chce, kiedy chce i jak chce - a nie tak jak trzeba, kiedy trzeba i ile trzeba. To mniej więcej tak jak z artystą, który musiałby codziennie malować bez względu czy by się czuł na siłach czy nie. W końcu stajemy się katem samego siebie. Ja już więcej nie chcę i nie będę się katował szachami - w końcu nie to po tyle się o nich uczyłem i czytałem, aby się nimi ograniczać oraz dusić.
Wszystkim, którzy czują, że nie chcą grać w szachy, ale dobrze się czują w ich towarzystwie (bez względu czy oglądając jak inni grają czy też na turnieju albo rozwiązując zadanie czy czytając relacje szachowe albo czasopismo)... radzę przemyśleć W JAKIM CELU robią to co robią. Inaczej może się okazać, że szachy staną się narzędziem zniewolenia a nie radości, przyjemności i satysfakcji!