wtorek, 24 maja 2011

Nauka szachów: mam się uczyć tego co muszę, chcę czy czego powinienem?

Tym razem napiszę krótko o nauce szachów.
Zauważmy, że jest przynajmniej kilka możliwości uczenia się szachów:
1) uczenie się tego co muszę
2) uczenie się tego co powinienem
3) uczenie się tego co chcę

W tym momencie przychodzi na myśl CEL takiej nauki. W przypadku braku chęci uzyskiwania wyników wystarczy uczyć się tego co się chce (#3). Jeśli ktoś jednak chce mieć przyzwoity poziom gry, to warto uzupełniać braki w edukacji szachowej, a wtedy trzeba się uczyć tego co powinniśmy (#2). Natomiast jeśli ktoś rozważa szachy w aspekcie profesjonalnym (czyli wyniki, efekty, rankingi, turnieje, nagrody, itp.), wówczas jedynym wyjściem jest uczenie się tego co się musi umieć (#1).

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że w dowolnym okresie (życia oraz kariery szachowej) można się przełączać między tymi celami nauki. Można także wypróbować jak będziemy funkcjonować, gdy narzucimy sobie pewien reżim treningowy (ew. wyniki, które chcemy osiągnąć - np. osiągnięcie 1 kategorii) oraz przez pewien czas - jak nam się pracuje (i jak się z tym czujemy), gdy uczymy się wyłącznie tego co chcemy (czyli typowe granie dla przyjemności).

Gdyby schematycznie rozrysować wszystkich szachistów jako całość (100%), to największa grupa będzie typowych zapaleńców, amatorów i pasjonatów szachowych (#3), następnie kolejno ci, którzy chcą się czegoś o szachach dowiadywać i czasem grywają w turniejach (z różnymi wynikami, ale na pewno uczestniczą w życiu szachowym) (#2) oraz na samym końcu zawodowi szachiści (#1).

Podobnie jak ze skalą trudności: najwięcej energii, czasu oraz poświęcenia wymaga podejście nr 1 (zawodowcy), następnie nr 2 (półzawodowcy i silni amatorzy) a na końcu podejście nr 3 (typowi amatorzy, pasjonaci i zapaleńcy szachowi).

Można też podzielić proces uczenia się szachów (mowa o nauce teorii) na materiał, który lubimy (A) i taki, którego nie lubimy (B). Nie wnikam w przyczynę tego dlaczego pewne elementy szachowej teorii jedni lubią a inni nie lubią - po prostu: każdy ma swoje podejście do szachów i to co bardziej i mniej lubi (czy wręcz niekiedy nawet to czego nie cierpi).

Moim zdaniem należy uczyć się przede wszystkim tego co nam sprawia radość, przyjemność i zadowolenie. Niemniej jeśli komuś zależy na rezultatach i (coraz wyższej) jakości gry, to konieczne jest także przyswajania tego czego nie lubimy. Zwykle istnieje "dziwna" zależność, że gracze, którzy nie lubią danej części teorii... bywają zadziwiająco w niej słabi. Przykładowo ja nie cierpię debiutów, więc jestem w nich najsłabszy. Natomiast bardzo lubie końcówki, więc jestem w nich najsilniejszy. Niemniej teraz zamierzam nadrobić nieco moje zaległości poprzez naukę tego czego nie lubię (albo to czego się przez lata nie uczyłem, chociaż obiecałem sobie, że "od jutra się za to wezmę").

Teraz pytanie w jaki sposób podchodzić do materiału, który mamy opanować, a go nie lubimy? Moim zdaniem warto stosować różne triki i sztuczki. Jedną z nich może być to, aby uczyć się nielubianego materiału małymi dawkami. Kolejnym sposobem może być "przeplatanka". To znaczy - uczymy się tego czego nie lubimy przez 20-30 minut, a w nagrodę później uczymy się tego co najbardziej lubimy (np. kombinacji) przez kolejną godzinę albo półtorej.

Na koniec zapamiętajmy coś co stale powtarzają trenerzy i instruktorzy: NIE MOŻNA STAWAĆ SIĘ MISTRZEM (tzn. coraz silniejszym szachistą) jeśli ma się (zbyt) duże braki w poszczególnych elementach sztuki szachowej! Oto przyczyna dla której mistrzowie szachowi są równie trudni do ogrania w każdej fazie partii: debiucie, grze środkowej i końcowej.
Ponadto warto się także sprawdzać i doskonalić: nie tylko w szachach, ale i życiu... stawania sie mistrzem nie polega wyłącznie na robieniu rzeczy, które sprawiają nam przyjemność. Często bywa tak, że pewna dawka rzeczy nielubianych może nam bardziej pomóc aniżeli 10x większa dawka tych, które sprawiają nam przyjemność i wprawiają w stan zadowolenia! Najczęściej bywa tak, że dopiero wtedy, gdy jakość naszej sztuki szachowej nas nie zadowala.... to wtedy dopiero mobilizujemy się do tego, aby "coś z tym zrobić", prawda? :). Dlatego ważne jest to, aby starać się także uczyć tego co niewygodne, trudne czy też nie do końca przez nas lubiane. Zwłaszcza mówię o rzeczach, które przyniosą nam korzyści! Jak pisał bowiem jeden z arcymistrzów szkockich - GM Johnatan Rowson (w książce "Chess for Zebras"):
Postęp (szachowy) zaczyna się (dopiero) po przekroczeniu strefy komfortu ("Improvement begins at the edge of your comfort zone").

Mam nadzieję, że przekonałem was co do tego, że nie chodzi jedynie o samą przyjemność, lecz także o to, aby pracować nad tym co potrzebne i konieczne do odnoszenia sukcesów i rozwijania się dzieki szachom, prawda? :)

2 komentarze:

  1. Hejka :)
    A hajdzik mysli, ze jesli robimy cos bo musimy- to nigdy nie wejdziemy na sam szczyt.
    Obojetne co robimy - to tylko wtedy nam dobrze wychodzi kiedy to kochamy robic.
    szachy nie sa wyjatkiem.
    Robienie czegos na sile, na dluzsza mete skazane jest na porazke.

    To co robimy musi nam sprawiac radosc - przynajmniej dla mnie takie sa szachy - zalapalem bakcyla- i jak narazie bardzo chce sie rozwijac - a ze powoli idzie, to trudno - nie kazdy ma dar do tej gry, musze nadrabiac pracą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak. Zgodzę sie z Tobą Hajdziku :).

    Dodam, że "musimy" oznacza termin polegający na tym, że jest to OBOWIĄŻKOWY materiał (lub ćwiczenia) w danym okresie kariery szachowej. To mniej więcej tak jak z dzieckiem w szkole: ma za tydzien sprawdzian, a gra w gry na komputerze i ogląda telewizję - ZAMIAST przerobić OBOWIĄZKOWY materiał. Wtedy więc napiszę, że "dziecko MUSI pouczyć się tego co będzie wymagane na sprawdzianie". A to czy zrobi to z miłością czy też z obrzydzeniem... to inna bajka ;). Też jestem wyznawcą tego podejścia, że jak coś robimy bo to kochamy, to jest dużo łatwiej na dłuższą metę coś osiągnąć konkretnego ;).

    PS. Ja gram poważne szachy (tzn. długie partie), chociaż jeszcze kilkanaście miesięcy temu było to dla mnie nie do zrealizowania. MUSIAŁEM grać poważne, a grałem blitze i tego typu badziewie. Tak więc przełamałem się i teraz kocham to co robię :). A inni się dziwią jak to możliwe, aby jedną partię grać po 2,5-3,5 godziny ;). Też się kiedyś dziwiłem :P
    PS. Ja talentu też nie mam, więc tym bardziej muszę nadrabiać pracą :). Dodam, że na początku zwykle idzie dużo szybciej niż po osiągnięciu danego poziomu gry. Z 1000 na 1600 zwykle się wskakuje w ciągu 3-5 lat, ale z 1600 na 2000 niekiedy schodzi 8, 10 czy nawet 15 ;) :).

    OdpowiedzUsuń